Strony

IX

 

W szumie najmniejszej muszelki zamknięty ocean wielki.3

 

Tak oto niegdysiejszy nieokiełznany dzikus, który wydawał się nie do poskromienia odnalazł się w ludzkim świecie. Wkomponował się w rodzinę wybiegając swoimi umysłowymi i  psychicznymi  osiągnięciami daleko poza wyobrażenia.  Spokorniał – pogodził się w końcu z przywództwem człowieka; opanował wiele umiejętności i wypracował własne sposoby manipulowania ludźmi – czyż to nie jest inteligencja? Z nawiązką zdołał nadrobić to, co wydawało się być bezpowrotnie zaprzepaszczone – przecząc powszechnemu przekonaniu, że dorosłego psa nie warto szkolić. Warto i trzeba; po stokroć tak! Właśnie to jest fascynujące – pies, z którym nie było kontaktu, do którego nie wiadomo było jak dotrzeć – dziś „Słucha jak człowiek prawie… Wprost słowa z gęby wyjmuje…”4. Dlatego gdy pisałam o wyczynach Miszy,  miałam poczucie winy - jakbym go szkalowała; wręcz momentami sama nie dowierzałam własnym słowom – „jedynie” tamte silne emocje, które wróciły do mnie wraz z każdym wydarzeniem - bolesnym w całej pełni znaczenia tego słowa - przypieczętowują ich autentyczność.

Jak dokonała się ta metamorfoza? Dzięki wytrwałej pracy – nie pobłażaniu (paradoksalnie?),  a stanowczemu i konsekwentnemu egzekwowaniu posłuszeństwa – ale z udziałem smakołyków. Nagrody stanowiły przepustkę do zablokowanego umysłu, były skojarzeniowym pomostem między ludzkimi oczekiwaniami a pożądanym zachowaniem. Jak inaczej bowiem dotrzeć do istoty,  która nie rozumie ludzkiej mowy ani zachowań. Słowa i gesty nabierają dla psa znaczenia dopiero, gdy zostaną odpowiednio skojarzone. Opanowując kolejne umiejętności Misza ewidentnie zaczął czerpać przyjemność z nauki – umysł wreszcie się otworzył i dopuścił świadomość, że życie u boku człowieka może wyglądać zupełnie inaczej niż dotychczas oraz - że współpraca po prostu się opłaca. Tak zaczęło się rodzić zaufanie i więź. 

A jak to przełożyło się na ducha i ciało, jak zwierzę wysubtelniało i rozluźniło
się - obrazują poniższe zdjęcia:
z lewej - dawny Misza; był już z nami 9 miesięcy (!), a nadal wysyłał "migdałowe" spojrzenia,
z prawej - Misza zrehabilitowany; nawet
uniosło mu się prawe ucho i nieco lewe - czyżby aż tak  wysilał szare komórki i wytężał uwagę starając się nadążać za oczekiwaniami? Muskulatura też się zmniejszyła - nadmierny, wyniszczający wysiłek fizyczny został zastąpiony umysłowym.

Napięcie widoczne w sylwetce i oczach  

 
Łagodnene spojrzenie, pies zrelaksowany

Przeobrażenie Miszy utrwaliło się tak dalece, że „posunęliśmy się” nawet do pracy z dziećmi. W 2016 roku przez kilka miesięcy jeździliśmy systematycznie, raz w tygodniu do szkoły na zajęcia. Stworzyłam dwa autorskie programy mające na celu jak najszerzej pojęte uwrażliwianie na zwierzęta oraz uświadamianie wartości jaką stanowią psy jako towarzysze naszego życia. Podczas spotkań pod hasłem Poczytam ci, piesku uczniowie o specjalnych potrzebach edukacyjnych „czytali Miszy” – niby nic, a jednak obecność psa była bardzo motywująca; zajęcia pn. Uczę się rozmawiać z psem skierowane były do przedszkolaków i uczniów klas „0” – III – opowiadałam historię Miszy, uczulałam dzieci na dobre traktowanie zwierząt i na przestrzeganie zasad bezpieczeństwa, a na koniec Misza uatrakcyjniał swoją wizytę sztuczkami, wykonywał polecenia uczniów: siad i otrzymywał od nich nagrody ku obopólnej radości. 

 


 

 I znów uderzyła mnie kolejna refleksja. Podczas zajęć w szkole, a zwłaszcza na przedszkolnym i wczesnoszkolnym etapie edukacji aż roi się od piesków, kotków, kózek, ptaszków… w opowiadaniach, wierszykach czy bajkach. Półki szkolnych bibliotek uginają się od utworów poświęconych naszym milusińskim. Nauczyciele poświęcają ogrom czasu starając się wpoić dzieciom szacunek do wszelkich zwierząt i uwrażliwić na ich potrzeby. Obchodzi się Światowy Tydzień Zwierząt, zaprasza się pracowników schronisk, straży granicznej i policji – wszystkim towarzyszą psy wzbudzające u uczniów żal, chęć przytulenia, podziw… Kto i co zaprzepaszcza z biegiem lat te uczucia? Gdzie podziewa się ten delikatny, wrażliwy chłopiec, który płakał czytając O psie, który jeździł koleją i marzył o własnym przyjacielu? Co się dzieje z tą empatyczną dziewczynką, którą wzruszały mądrości lisa proszącego Małego Księcia o oswojenie?

 W odniesieniu do ludzi zachowanie Miszy zmieniło się diametralnie, lecz mimo to wszelkim nowym kontaktom towarzyszy moja czujność i kontrola; zawsze rozpoczynam od poinstruowania nowo poznanego człowieka, że ma wydać komendę: siad, dać nagrodę i może nastąpić głaskanie. Jest to może trochę na wyrost, bo łakomczuch nauczył się kolejnej rzeczy: skoro ja kogoś akceptuję, to może spuścić z tonu, pójść na współpracę i wejść w rolę nagradzanego przytulaska. Wręcz jest dla niego oczywiste, że ulubiony rytuał będzie miał miejsce.

W domu Misza funkcjonuje niekiedy nawet lepiej niż kiedyś nasze suczki (zwłaszcza jamnisia), bo wystarczy gest, spojrzenie, pstryknięcie i koniec z plątaniem się pod nogami i namolnością. I już mogłabym ulec złudzeniu, że oto narodził się nowy pies. Lecz prędzej czy później Misza zawsze „zadba”, żebym znów stanęła mocniej na gruncie świadomości, że pamięć przechowuje dawne bodźce, sytuacje i skojarzenia – w końcu to nimi „skorupka nasiąknęła”! Nie ma sielanki nie do zakłócenia – maślane oczka, ciamkanie, kokietowanie… ale niech no tylko za oknem pojawi się kot – kanapy fruwają wśród pisków i ujadania. Udaje się to szybko opanować, lecz ten pierwszy odruch jest zawsze taki gwałtowny, niepozostawiający wątpliwości co do intencji… Ale nic nie dzieje się bez przyczyny – dawne nieznane mi sytuacje to jedno, a nowe stanowią kolejny problem. Mianowicie okoliczne koteczki nieustająco sprawdzają, czy mogłyby poszerzyć swoje terytorium o naszą posesję. Stąd scysje, w wyniku których Misza nie raz wrócił z podwórka z kropelkami krwi na pyszczku i uszach z rozdzierającym skomleniem. Dzisiejsze kotki to często grubaski, którym sprawne, błyskawiczne wspięcie się po siatce ogrodzenia sprawia trudność, toteż - zapędzone w kozi róg – sięgają po jedyny oręż – sztyleciki w łapkach.

Takie nieproszone spotkania oraz nieudane mijanki z innymi pieskami zawsze boleśnie sprowadzają mnie na ziemię – aż zadudni! Trudno mi się pogodzić z tym, że mimo silnej więzi pomiędzy nami, mimo wspaniałego porozumienia - w tych ekstremalnych sytuacjach Misza jest tak zaciekły i nieprzejednany – w ułamku sekundy wchodzi w zupełnie inną sferę emocji całkowicie tracąc ze mną kontakt; o jakimkolwiek posłuszeństwie nie ma wówczas mowy. I wiem, że tak już pozostanie – nasze domowe relacje będą zawsze stanowić odrębny świat, a te z „wybranymi” zwierzętami w tle - pozostaną Miszy tabu.

Analizując i opisując drobiazgowo zachowania Miszy chciałam zwrócić uwagę – wręcz podkreślić bogactwo umysłowe psa. Ile dzieje się w tej głowie! – ustawiczna czujność, odbiór i analiza wszelkich bodźców i doznań - kojarzenie i przetwarzanie; myślenie na najwyższych obrotach, z którego wynika z kolei nieustanna gotowość do współpracy z człowiekiem i chęć uczestniczenia w życiu.

Gdy ktoś mówi o swoim psie a, on jest głupi – wystawia sobie świadectwo nieznajomości psich możliwości (delikatnie rzecz ujmując). Nie ma głupich psów - te w ten sposób określane miały po prostu pecha znaleźć się w niewłaściwym otoczeniu; nie dostały szansy. Od jorczka poprzez kundle do wilczarza – każdy (zdrowy!) jest „silnie utalentowany” - tylko trzeba umieć to z niego wydobyć – wesprzeć intelekt pracą z psem, a nie nosić w torebce - jak maskotkę czy snobistycznie przeznaczyć rolę ozdoby kanapy. Czy to wałęsający się po śmietnikach kundel, czy obraz nędzy i rozpaczy z pseudohodowli – wszystkie przyszły na świat  z zalążkami  wielkich możliwości. Dlaczego więc od razu tego nie widać?! - powie jakiś „ekspert”. Bo to jest dokładnie tak jak z ludźmi: gdy zaspokoi się potrzeby bytowe, da mądrą miłość, uważność, szacunek i wsparcie - rosną skrzydła! A jeśli jest się bystrym obserwatorem, dostrzega i właściwie interpretuje sygnały, których pies na każdym kroku wysyła mnóstwo -  zaczyna się prawdziwy dialog, który wzmacnia magiczną więź.

Niektórzy naoglądają się filmów i rozpływają się w zachwytach nad „grą” i urodą psów. Nie przyjdzie im do głowy że to wynik ciężkiej, żmudnej pracy całego sztabu ludzi, wielu godzin szkolenia, ale także trików. Tymczasem własny biedny burek, który też ma potencjał „gwiazdy” - karmiony zlewkami i pogardą, skazany na obmierzłą, wilgotną budę - siedzi i marznie przykuty łańcuchem po kres życia; jakim prawem?!

Jak widać na przykładzie Miszy, nawet zwierzę po traumatycznych przejściach jest w stanie jeszcze raz zaufać człowiekowi, w dużej mierze odciąć się od bolesnej przeszłości i zaprezentować w całej krasie piękno swego umysłu. Tak naprawdę psa nie trzeba do niczego zachęcać – należycie traktowany – sam na niejedno nas naprowadzi. On tylko na to czeka, by zostać „dopuszczonym do głosu” i zaproszonym do współpracy! Mało tego, to pies z nas może wydobyć talenty, o jakie byśmy siebie nie podejrzewali; bystrego obserwatora - niejednego o sobie nauczy. Wystarczy się na to otworzyć. A wygląd? Nieważny! - jeśli chcemy mieć po prostu przyjaciela, kompana – spójrzmy pierwszemu z brzegu kundlowi w oczy – one są równie piękne, pełne oddania i mądre, jak psiego „arystokraty” (coraz bardziej niestety podupadającego na zdrowiu).

 

Od słodziaka do miszaka

 

Miszak – pies sponiewierany psychicznie i fizycznie, a następnie porzucony - przez człowieka.

 

Jak to się dzieje, że czar pryska – jeszcze parę miesięcy temu bawił domowników widok niezdarnego malucha, a teraz krnąbrny młodzik wzbudza irytację, a nierzadko strach.  Każdy wrażliwy człowiek ma jak najlepsze intencje i bierze psa w nadziei na wspaniałą przyjaźń; żeby dawać co najmniej tyle szczęścia ile sam dostanie od pupila. Mnóstwo psów jest we wspaniałych, zrównoważonych, zażyłych relacjach ze swoimi opiekunami. Z jakichś jednak przyczyn schroniska pękają w szwach, a i brutalnie porzuconych sierot nie brakuje. Jak do tego dochodzi? Skoro pieski są tak inteligentne - dlaczego przysparzają ludziom kłopotu, a sobie cierpienia? Czyż i Misza nie był uroczym szczeniaczkiem?

Chciałabym prześledzić przyczyny, bo szczerze mówiąc niejednego także ja przed laty nie byłam świadoma i popełniłam kilka błędów; inna sprawa, że nie szafowano wówczas pojęciami: BEHAWIORYZM i EMPATIA; wiedza i dostępność do niej były dalekie od dzisiejszego poziomu, więc głównie trzeba było opierać się na intuicji.

 

Traktuj psa po ludzku, lecz nie jak człowieka

 

Wyobraźmy sobie, że porwali nas kosmici i nie ma już odwrotu - musimy pojąć, o co im chodzi , przestawić się na ich sposób myślenia, życia i pożegnać z ludzkim światem. Może to ułatwi zrozumienie psa.

 

Oto próg domu przekracza szczenię - ta sytuacja (jak każdy medal) ma dwie strony. Z punktu widzenia człowieka - rodzina powiększyła się o wymarzonego, wyczekiwanego cudnego maluszka. Ludzie szaleją ze szczęścia nie widząc zagubienia, dezorientacji i dramatu szczeniaczka. On właśnie stracił (!) wszystko, co dawało poczucie bezpieczeństwa - mamę z jej ciepłym, pachnącym mlekiem brzuchem, rozbrykane rodzeństwo i gniazdo - pełne swojskich zapachów. Czegóż trzeba było więcej?

Ledwie zwierzątko zaczęło poznawać obowiązujące w psim świecie reguły, wszystko nagle diametralnie się zmieniło. Nastały stricte ludzkie porządki, o których - skąd psiak ma mieć pojęcie?! Urodził się zaledwie dwa czy kilka miesięcy temu, lecz oczekiwania wobec niego są takie, jakby skończył co najmniej podstawówkę. Tymczasem należałoby zejść do poziomu malucha – w przenośni i dosłownie; spojrzeć na otoczenie umysłem i oczyma młodego osobnika, któremu instynkt każe wszystko poznać, żeby mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości.

Skoro jednak człowiek zdał się na „wiedzę i doświadczenie” szczenięcia, to ono zwiedza i poznaje organoleptycznie wszystko, co uzna za godne uwagi. Buty, zabawki, kable, piloty, skarpetki - nieschowane znaczy podane - jak na tacy; wręcz zachęcają do pogryzienia, zwłaszcza że lada chwila ruszy wymiana zębów. Ewentualne niedobory żywieniowe jeszcze spotęgują niepokój i tym bardziej skłonią do testowania wszystkiego pyszczkiem.

Co jakiś czas przytrafia się kałuża i grubsza sprawa - a co zwierzę miało zrobić, skoro człowiek nie wpadł na to, że należy je wyprowadzać - tym częściej im młodsze, a szczególnie tuż po każdej drzemce. Lecz człowiek chciałby móc bez żadnego wkładu własnego spijać jedynie śmietankę, a te niewygodne kwestie powinny same jakoś się załatwić. Jeśli za wszystkie niezawinione zdarzenia  dotykają (!) pieska bolesne, emanujące wściekłością konsekwencje, jeśli dochodzą do tego dzikie gonitwy i droczenie się z maluchem - bo tak śmiesznie warczy - to mamy wstęp do katastrofy. Nierozumiany, zdany wyłącznie na siebie maluch jest w potrzasku; broni się jak może, jak podpowiada mu instynkt; człowiek zdziwiony, obrażony - jakim prawem zwierzę ma mieć coś do powiedzenia?! Przecież jest dla rozrywki! Przy takim podejściu do psa lepiej szukać mu od razu nowego, bezpiecznego domu, w którym empatyczni ludzie znajdą czas i zrozumienie dla stworzenia.

Paradoksalnie nieszczęściem malucha jest jego nieodparty urok, przez co bardziej bywa postrzegany jak maskotka niż pies. A to przecież jest prapotomek… wilka - pomeranian czy dog; i nie zmienią tego faktu żadne fanaberyjne ingerencje genetyczne człowieka w wygląd, posturę i… zdrowie (niestety). Tak więc wyrozumiałość, szacunek i respekt należą się (oczywiście jak każdej żywej istocie) psu podwójnie: bo nie zna ludzkiej mowy, bo jest przedstawicielem innego gatunku – a mimo to (właściwie poprowadzony) świetnie się z nami komunikuje i współpracuje. Majstersztyk inteligencji!

Słodka „maskotka” ku uciesze dyletantów warczy, gryzie, drapie, szczeka, odskakuje, chowa się w najmniejsze zakamarki – na wszelkie sposoby i mnóstwem komunikatów przekazuje, że to, co wyrabia człowiek dla jak największej radochy jest przerażające; zwierzątko czuje się atakowane i zaszczute; nie rozumie ludzkiego postępowania – mama i rodzeństwo tak się nie zachowywali. Bajka I. Krasickiego pt. Dzieci i żaby doskonale odzwierciedla problem wszelkich niewłaściwie traktowanych istot:

 

…Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!

Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie.

 

Tak, w skrajnych, patologicznych przypadkach idzie dosłownie o przeżycie. Najczęściej jednak na szali jest dobrostan psa i funkcjonowanie w harmonii z ludzką rodziną przez najbliższych kilkanaście lat. 

Mały piesek - wyrósłszy w atmosferze chaosu, będzie już zawsze histerycznie ujadać (ale to „można” zlekceważyć, bo jaką tam on wielką wyrządzi krzywdę); osobnik o słabszym charakterze - „w lansadach”, nerwowo merda rozedrganym ogonkiem; wiecznie skulony i przepraszający za swoje istnienie. Los dużego osobnika wisi na włosku, bo wraz z nim urosły zęby, pazury i świadomość. Żarty się skończyły; jeśli opiekun nie pójdzie po rozum do głowy… witamy w gronie osieroconych miszaków.

Przez to, że psy nie potrafią mówić i tym samym się obronić, nie mogą wygarnąć nam prawdy o naszym „geniuszu” - są nierzadko postrzegane jak istoty ułomne, głuptaski zasługujące jedynie na pobłażanie, niewarte poważnego podejścia. Tymczasem domniemane „upośledzenie” - de facto zagubienie w obcym świecie - powinno być traktowane jako wyzwanie rzucone ludzkiej empatii i wiedzy, której wymaga dostrzeżenie zachowania i właściwa interpretacja.

 

Pseudozabawy  intensywna bieganina, piski, tarmoszenie, prowokowanie, drażnienie - to wszystko obciąża psychikę i ogromnie rozregulowuje psa emocjonalnie. Jest tym bardziej zgubne, że ma miejsce w czasie największej fascynacji zwierzęciem, czyli na początku jego egzystencji u boku człowieka – w trudnym okresie adaptacji, kiedy to pożądana jest największa delikatność i rozwaga (nie mówiąc już o rzetelnej wiedzy).

Najwartościowsze więc dla obu stron jest zaangażowanie całej energii w naukę wspólnego funkcjonowania w domu. Jeśli wykorzystamy szczenięcą otwartość na świat połączoną z chłonnością i bystrością jego umysłu, wychowamy sobie wspaniałego kompana. Przyswajanie komend przez malucha jest tyleż urocze, fascynujące co efektywne i właśnie z tego czerpmy radość i satysfakcję; „przy okazji” mamy wychowawcze korzyści nie do przecenienia. Uzbrójmy się w nastawienie: nie od razu Kraków zbudowano, nie uda się coś teraz, to później - podejdźmy do tego z pobłażaniem, jak do zabawy; najważniejsze są starania, empatia, stonowanie wymagań i niewywieranie presji na zwierzę. Wychowujmy psa „w żywej atmosferze umysłowej”5, a efekty przejdą nasze wyobrażenia.

On wie, że źle zrobił, ale jest złośliwy – to nagminne przekonanie często zakłóca dobre relacje. U podstaw leży – bardziej lub mniej świadoma – pewność, że pies nas rozumie – mowę, intencje, oczekiwania i… pretensje. Niby skąd; co upoważnia człowieka do takiego założenia? Czy aby nie obarczamy zwierzęcia absurdalnym ciężarem, któremu z oczywistych względów nie może podołać? Przecież ledwo porozumiewamy się z małym dzieckiem; z kolei jego wychowanie, to wieloletni proces wymagający ogromnego zaangażowania – a mamy do dyspozycji niezastąpione narzędzie, jakim jest mowa.

Tymczasem psa obciąża się odpowiedzialnością za różne dewastacje. A najlepsza jest  interpretacja: on jest złośliwy. Gdyby był zdolny do aż takiego myślenia, to byłby również świadomy tego, że podcina gałąź, na której siedzi.

Jeśli wychowywaniu psa towarzyszy uparte przeświadczenie o jego świadomym (!) niszczycielskim działaniu, nie wróży to dobrze - już na wstępnym etapie dochodzi do zaburzeń komunikacyjnych, co grozi efektem śnieżnej kuli. Ktoś mądry powiedział: Możesz od psa wymagać tylko tego, czego go nauczyłeś. A ja dodam: należy porządnie się przyłożyć do psiej edukacji (czyli samemu też zaczerpnąć z krynicy wiedzy), a nie zdawać się na domyślność zwierzęcia; a co z domyślnością człowieka? Pies skrzyczany, uderzony – odpowie w swoim z kolei języku, po psiemu. Eskaluje napięcie i rozczarowanie; niepostrzeżenie pies i ludzie wkroczyli na ścieżkę agresji; a gdzieś na horyzoncie majaczy schronisko… albo i coś gorszego.

Skąd to zgubne przekonanie o złośliwości podopiecznego? Spostrzegawczy człowiek zauważył, że ilekroć wchodzi do domu, pies się kuli, pełza z podkulonym ogonem nie panując nad pęcherzem i szuka schronienia po kątach. Spostrzegawczości już jednak zabrakło przy ocenie „wkładu własnego”. Człowiek wręcz nałogowo kwestionuje swój wpływ na zaistnienie niepożądanych sytuacji i zdarzeń. Tymczasem wygląda to tak: gdy człowiek pierwszy raz zastał ślady działalności osamotnionego zwierzęcia, zrugał i nawytrząsał się nad biedakiem. Nie zwrócił uwagi, że za tym pierwszym razem został przywitany radośnie przez nieświadomego swoich „przestępstw” psa. Kolejnym powrotom do domu towarzyszy już jednak stuprocentowe przekonanie o czekających niespodziankach i tym samym złowrogie nastawienie. Zwierzę uczy się więc (choć nadal nie rozumie przyczyny), że wracający  opiekun, to wściekły opiekun; no, co tym razem zmalowałeś?! – słyszy od progu, mimo że na przykład tym razem cały czas spało; każdy by się przestraszył. Zmarszczona brew, groźne spojrzenie, pochylona sylwetka – aż nadto dla psa, toteż dopóki człowiek nie docieknie problemu i nie zmieni postępowania, zawsze zastanie zalęknione stworzenie… albo rzucającego się z zębiskami i pazurami miszaka.

Dlaczego tak się dzieje? Z tego wszystkiego pies rozumie, a raczej czuje tylko tę złowróżbną energię, którą skojarzył z wcześniejszym dyscyplinowaniem. Gdybyśmy tak wznieśli się ponad mokry, zabrudzony dywan czy pogryzione buty (a kto je zostawił?) ignorując te „przewinienia”, pies zacząłby znów radośnie przybiegać – taka to jest jego „wiedza” i „złośliwość”.

 

Z błędnego przeceniania psiej domyślności wynika jeszcze inny problem – niebezpieczeństwo ucieczki adoptowanego psa. Dla człowieka jest oczywiste, że właśnie podarował nieszczęśnikowi dom i miłość. Ale pies tego nie wie. Przede wszystkim znalazłszy się w nowym miejscu czuje się bombardowany wszelkiego rodzaju bodźcami. Zapachy, dźwięki, obrazy, ludzie, zwierzęta, dom i układ otoczenia – wszystko nowe i obce! Czyli budzące strach – trzeba uciekać (!), choćby - paradoksalnie - z powrotem do schroniska, gdzie wszystko już przewąchane i swojskie – czyli dające mimo wszystko poczucie bezpieczeństwa. A jeśli do tego coś nagle strzeli, huknie, ryknie, syknie, zawyje – zwierzę uzyskuje „potwierdzenie” swoich obaw, że całe otoczenie na nie dybie. Człowiek nie powinien mieć o to pretensji do psa, ani do siebie (no, może tylko o brak wiedzy i wyobraźni); pies nie uciekł od tej konkretnej osoby czy rodziny, bo jej nie lubi, lecz od tych wszystkich nowości chwiejących psią równowagą psychiczną. 

Jakie rozwiązanie? Przede wszystkim nieśpieszne spuszczanie ze smyczy – długa lina będzie bardzo pomocna. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że 15-minutowe węszenie jest wysiłkowo porównywalne z godzinnym spacerem. Można więc bawić się w chowanego i przywoływać psa dźwiękiem gwizdka, można rzucać i chować smakołyki, kazać przynieść zabawkę, – takie aktywności zaangażują i rozruszają umysł oraz ciało (także człowieka!) w co najmniej równym stopniu, jak rzucanie kijów (uwaga na rodzaj drewna – nie może rozpadać się na zdradliwe drzazgi!). Trzeba tylko pamiętać, żeby zakończyć zabawę komendą np. dosyć, w przeciwnym razie rozemocjonowane zwierzę może mieć problem z wyhamowaniem, a człowiek ze zdyscyplinowaniem. To jest najlepszy sposób wychodzenia z trudnej przeszłości. Wszelkie przyjemności – to nici więzi; prędzej czy później pies podejmie ochoczo współpracę, bo on też tak naprawdę jej chce. A w domu – konsekwentna korekta niepożądanych zachowań, wyczucie i nieobciążanie psa „człowieczeństwem” (natarczywym okazywaniem uczuć) – tym nie zrekompensuje się doznanych krzywd. Oczywiście wielkie znaczenie ma wiedza na temat przeszłości zwierzęcia - jeśli ją mamy, możemy z dużym prawdopodobieństwem adekwatności prowadzić psa; najtrudniejsze są takie miszakowe „pieski-niespodzianki”… Również czas – jest niezbędny, by zwierzę zdołało we wszystkim się rozeznać, odnaleźć i utrwalić – nauka to żmudny proces; skoro u ludzi przebiega z mozołem, to tym bardziej zwierzęciu winni jesteśmy wyrozumiałość.

 

Kupowanie psa dla dzieci – te słowa zawsze przejmują mnie trwogą. Jeśli w zamyśle jest wspólne wychowywanie (!) w duchu szacunku do zwierząt, poznanie potrzeb psa i zasad bezpieczeństwa, nauka (pod czujnym nadzorem dorosłych) odpowiedzialnych zachowań – w tym zabaw – tylko przyklasnąć. Natomiast pozostawienie dzieci samych z psem jest najbardziej nieodpowiedzialnym z pomysłów. Dzieci charakteryzuje brak wiedzy, doświadczenia i tym większa skłonność do eksperymentowania oraz puszczania wodzy fantazji. Jedne nieświadomie doprowadzają do tragedii, inne – wręcz przeciwnie umyślnie dręczą zwierzę. Często finał „zabaw” jest nomem omen opłakany, a cokolwiek by się nie zdarzyło - nie dzieci, nie nieodpowiedzialni dorośli, obciążani są winą lecz pies, który znalazł się w krzyżowym ogniu ignorancji i niefrasobliwości.

Kiedyś młoda osoba mieszkająca z rodzicami poprosiła mnie o pomoc w rozwiązaniu problemu, jaki dla psa stanowili goście, a zwłaszcza siostrzenice odwiedzające dziadków. Pokazałam, jak ćwiczyć – obiecujące rezultaty były szybko widoczne; pozostała kwestia kontynuacji w postaci ćwiczeń utrwalających. Wymaga to zawsze nie tylko czasu, lecz również współpracy całej rodziny – wspólnego frontu, w tym także należytego pokierowania dziećmi. No i tu powstał problem większy niż z podatnym na szkolenie zwierzęciem. Seniorka rodu stwierdziła bowiem kategorycznie, że ona wnuczkom nie będzie niczego zabraniać, bo pies nie jest ważniejszy od ludzi. Najwyraźniej nie zrozumiała, że zupełnie nie o to chodzi i nie dostrzegła korzyści wychowawczych, płynących z nauki należytych zachowań razem z psem; nie mówiąc już o przyjemności i radości (dzieci potrafią być wspaniałymi szkoleniowcami). Nie wiem, jak potoczyły się losy załamanej miłośniczki i jej psa.

 

Nieustanne niepokojenie jest niestety częstym zjawiskiem uniemożliwiającym psu spokojne strawienie posiłku, regeneracyjną drzemkę, odpoczynek. Co zwierzę przyśnie, to człowiekowi zbiera się na pieszczoty, albo choćby poklepanie w przelocie po główce, bo akurat legowisko jest na trasie do kuchni (na przykład). Wyrwany gwałtownie ze snu może poczuć się zaatakowany i odpowiedzieć również atakiem. Przestraszony i urażony człowiek nie może pojąć, że za tyle miłości spotyka go taka niewdzięczność. Czy sam chciałby takich dowodów oddania? Tymczasem eskaluje wzajemne niezrozumienie i nerwowość…

Niezależnie od tego, czy zwierzę usiłuje dobitnie zakomunikować, że jest traktowane aż nazbyt „po ludzku”, czy też cierpliwie to znosi, sytuacja zmierza w złym kierunku. Pies, któremu ciągle poświęca się uwagę, nie rozumie, dlaczego ona znika wraz z ludźmi opuszczającymi dom. Dlatego tak ważne jest, aby nauczył się odpoczywać i miał swój czas będąc całkowicie ignorowanym. Inaczej - rozhuśtany emocjonalnie, znerwicowany – nie będzie w stanie się wyciszyć, a dramat sięga zenitu, gdy wszyscy domownicy wychodzą. Dom nagle cichnie i pustoszeje, a zdezorientowane zwierzę z wyśrubowanymi emocjami zostaje samo - nic z tego nie rozumiejąc. I tak w panice demoluje dom.

 

Ja tak strasznie go kocham

Czochranie, klepanie (zwłaszcza po głowie), przytulanie, ściskanie, zakłócanie odpoczynku – nawet człowiek by tego nie zniósł na dłuższą metę. Właśnie. Dla psa też jest to źródłem frustracji. Dlaczego? Im bardziej ludzkie odruchy pozostają w sprzeczności z wrodzonymi, naturalnymi zachowaniami, tym mocniejszy budzą sprzeciw, bo stwarzają poczucie osaczenia i zagrożenia.

Na delikatne poufałości możemy zacząć sobie pozwalać nabrawszy pewności, że zwierzę już rozumie nasze pokojowe intencje. Przyzwolenie psa rośnie wraz z zażyłością. Jednakże wśród najbardziej nawet zżytej kompanii obowiązuje wzajemny respekt i poszanowanie przestrzeni osobistej. Pies doceni wstrzemięźliwość człowieka i sam zacznie się domagać bliskości pozwalając na wszystko, co mieści się w granicach poczucia bezpieczeństwa, wyczucia i delikatności.

Najpierw jednak trzeba nauczyć się „słuchać” i „czytać” psa. Jeśli się oblizuje, odwraca głowę prezentując jednocześnie tzw. „wielorybie oko”, obnaża kły, warczy – dobitnie informuje, że człowiek przekroczył granice. Ten jednak – nieświadom swojego analfabetyzmu stwierdza autorytatywnie: on jest nieobliczalny, atakuje bez ostrzeżenia. Rzeczywiście zdarza się – czego przykładem jest niegdysiejszy Misza; zachowują się tak jednakże osobniki zlekceważone o jeden raz za dużo.

Moja pierwsza suczka, Myszka wręcz pożądała bliskości - ujrzawszy podczas spaceru obcego psa – w ułamku sekundy wdrapywała się po nogach i wskakiwała mi na ręce. W domu natomiast – jak otwarta na naukę i zabawę, tak niechętna spoufalaniu się. Zmarszczony nos przywoływał mnie do porządku; nawet w moim łóżku obowiązywał mnie dystans.

Dobermanka Tola mimo ogromnej płochliwości z zadziwiającym zaufaniem i potulnością cierpliwie pozwalała smarować różnymi lekarstwami całe schorowane ciało. Jednak o przytuleniu jej długo nie mogło być mowy. Raz się ośmieliłam – przedwcześnie, jak się okazało; wielorybie spojrzenie natychmiast mnie ostudziło; poczułam się ostrzeżona i zdyscyplinowana. Po czasie (nie potrafię już określić – jak długim) Tola oswoiła się z faktem, że ludzie nie potrafią żyć bez całowania psa i zaszczyciła nas swoim przyzwoleniem. Niemniej jednak wyznaczała granice – w pewnym momencie podrzucała gwałtownie głową, jakby mówiła: dobra, dłużej nie zdzierżę; nie raz kończyło się to spuchniętą, a nawet rozciętą wargą. Długo myślałam, ciemnota (!), że to przypadek, dziś jednak jestem pewna, że była to delikatna forma zakomunikowania, żeby się odczepić od i tak już cierpliwego psa. Natomiast na kolana… nawet ja bym na to nie wpadła! Tola zaobserwowała, że jamnisia zawsze się sadzi, ilekroć człowiek na kanapie. A doberman gorszy? Stanęła więc kiedyś przede mną, gdy miałam Korcię na kolanach i czaruje pięknymi oczyma. – Chcesz wejść? – pytam z niedowierzaniem – to chodź. Wskazuję miejsce obok, ale ona nie – tu, gdzie siostra. Ponieważ Korcia ostro zaprotestowała, natychmiast została pozbawiona przywileju i znalazła się na podłodze, co skrzętnie wykorzystała Tola gramoląc się na kolana. Tak sprytnie poskładała te patykowate nóżki i zwinęła się w kłębek, że się zmieściła! Odtąd w ramach równego traktowania dziewczynek, każda musiała mieć zapewnione „swoje kolana”. W razie braku jednych – kładły się po obu stronach siedzącego człowieka. A wracając do przytulania – Korcia była pod tym względem niezrównana. Pozwalała się brać na ręce i tulić, całować do woli… i nie oczekiwała nic w zamian.

Misza wprawdzie pozwala na poufałości, ale nie bez wyrachowania. Kiedyś zupełnie nie tolerował bliskości człowieka; odkąd jednak pojął ścisłą zależność między potulnością a ewidentnymi korzyściami - poszedł na kompromis. A więc jeśli chce się Miszę przytulić ot tak – mruczy, odwraca się na grzbiet, parska – okazuje niechęć, ale w bardzo subtelny sposób, bo na tym etapie zażyłości swoich ludzi już się nie atakuje; jeśli jednak jest to pora wylegiwania się w łóżku, z którego ewentualnie mógłby w trybie natychmiastowym wyskoczyć – ani mruknie, wręcz zamyka oczy i ciamka, jakby mówił: mnie tu nie ma; tym samym pozwolenie udzielone. Czyli i w tym zakresie granice tolerancji mogą być elastyczne – wszystko zależy od zasięgu wzajemnego zrozumienia.

Błędna interpretacja psich zachowań może mieć opłakane skutki. W jakiejś filmowej migawce widziałam roześmianego, zadowolonego z siebie faceta trzymającego jamnika na swoich barkach - na barana! To mogło się skończyć nawet tragicznie - jamniczy kręgosłup! Pies ewidentnie cierpiał - zdradzały to jego oczy i zapamiętałe lizanie po twarzy opiekuna, który najwyraźniej uznawał to za dowód zadowolenia i wdzięczności. Nic bardziej mylnego; psie lizanie absolutnie nie ma nic wspólnego z całowaniem - rzekomym dowodem uwielbienia! Tak zachowuje się pies, który nie może zdobyć się na ugryzienie, bądź jeszcze nie nauczył się tej dobitniejszej formy przekazu, a chce wybronić się od niekomfortowej sytuacji; zwierzę prosi: człowieku, przestań, bo sprawiasz mi ból! Innym powodem całowania może być manifestacja uległości lub komunikat zwróć dla mnie pokarm - jak robią to wilki. Rzetelna wiedza prosi o gościnność!

Wielu ludzi wręcz tonie w błędnych interpretacjach zachowań – z tego też powodu unikam filmików domowej produkcji, bo zbyt często ludzki śmiech kontrastuje na nich z niezauważanym zwierzęcym dyskomfortem czy wręcz cierpieniem. Prawdziwa zabawa daje radość wszystkim.

 

Ekscytacja – przy tej okazji znów człowiek sobie schlebia myląc niepewność psa z okazywaną radością; niepohamowana – niepotrzebnie spala psa pozostawiając go wciąż w zagubieniu i niewiedzy - jak właściwie powinien się zachować. Ekscytacja ma miejsce w wielu sytuacjach i manifestuje się na różne sposoby; psy o delikatnej psychice, którym brak pewności siebie często nie panują nad zwieraczami; te o silnej osobowości wręcz osaczają człowieka swą rzekomą radością gryząc i drapiąc. Gdybym i ja dała się zwieść takiej zgubnej interpretacji miszakowego zachowania, do dziś chodziłabym obdarta i podrapana - tak mocno psisko się cieszyło na mój i innych ludzi widok.

Do czego zmierzam? Niezależnie od przejawów to niepożądane zachowanie staje się coraz bardziej uciążliwe i pogłębia ludzkie niezadowolenie - a wiadomo czym to pachnie. Najgorsze jest to, że człowiek (nie zdając sobie często z tego sprawy) sam swoimi reakcjami wydobywa i podsyca obskakiwanie, piski i umizgi przy nogach. Co więcej - narcystycznie interpretuje nerwowość psa jako przejaw miłości. Tymczasem zwierzę dwoi się i troi próbując utrafić w upodobania pana, bo nie zostało nauczone, jak ma się zachowywać. A swoją drogą - gdyby tak było możliwe danie psu wolnej łapy – idź dokąd i na jak długo chcesz, zdobywaj pokarm wedle upodobań, oddaj się ulubionemu włóczęgostwu - bądź dzieckiem wiatru i przestrzeni; tylko wróć przed 22-gą - ile wówczas (jeśli w ogóle) byłoby oznak psiego uwielbienia?

Praca nad ekscytującym się psem, to kolejne obszerne zagadnienie – chcę więc jedynie podkreślić, że zwierzę w takim stanie umysłu nigdy nie powinno niczego otrzymać. Przypięcie smyczy, wyjście z domu, jedzenie, zabawa etc. – wszystko to dopiero gdy zwierzę się uspokoi, wręcz - zrezygnowane uzna, że już nic nie wskóra. Czym jest odrobina wysiłku wobec wielu lat spokoju…

 

Długotrwała izolacja

Prapotomek wilka – urodzony wagabunda, eksplorator i myśliwy, obrońca i opiekun stada, w którym drzemią dzikie, wolnościowe instynkty jest codziennie zamykany na wiele godzin w czterech ścianach; na domiar złego - pozbawiony możliwości opróżnienia pękających w szwach jelit i pęcherza. Po powrocie opiekunów krótki, zdawkowy spacer. Jak takie zwierzę ma być w psychicznej i fizycznej równowadze? – to jest po prostu niemożliwe. Pomijam już takie kurioza, jak sadystyczne trzymanie psa na balkonie czy dog w małym mieszkanku na ósmym piętrze, któremu aż trzeba amputować poobijany ogon… Pies jest nie tylko wyzwaniem intelektualnym, ale i organizacyjnym - nie wolno fundować mu takich tortur! Wyobraźnia i empatia - pilnie poszukiwane! A komu dotychczas tego brakowało, powinien sobie uzmysłowić, że przez całe dotychczasowe życie swojego psa fundował mu „COVID-ową”, ścisłą kwarantannę – tak bolesną dla wszystkich. Analogia do szybkowara chyba jest w pełni uzasadniona, choć nie za piękna.

 

Mój pies zje wszystko – mówią często rozbawieni ignoranci – i nie mają na myśli wyłącznie artykułów spożywczych. Jak można traktować to tak lekkomyślnie?! Koniecznie należy dociec przyczyn zamiast się tym chwalić, bo naprawdę nie ma czym. Tak zachowuje się pies znerwicowany, pogrążony w chaosie zafundowanym przez otoczenie. Istotą problemu jest postępowanie nie psa, a ludzi, którzy w swym dyletanctwie w zakresie prawdziwych potrzeb zwierzęcia nie są nawet świadomi własnych błędów. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Znów mści się (nie zgadniecie, na kim) lekkie podejście do psa - jak do pluszaka. Oczywiście swój zgubny udział mogą mieć też wspomniane już niedobory żywieniowe.

Tymczasem zwierzę cierpi podwójnie: raz - błądząc swym zachowaniem po omacku, nie mogąc zorientować się w obowiązujących zasadach (jeśli takowe w ogóle istnieją); dwa - najadłszy się kawałków plastiku, gumy, tkanin i czort wie czego jeszcze, przeżywa katusze balansując na krawędzi życia. Rzecz jasna i człowiek ma dość; jeden gubi się domysłach, zamiast sięgnąć po fachową literaturę inny - pozbywa się psa…

Przy tej okazji jeszcze raz chcę podkreślić wagę prawidłowego żywienia – fundamentu zdrowia fizycznego i równowagi psychicznej. Nędzny pokarm podstępnie rujnuje organizm i zaburza zachowanie – może powodować apatię lub wręcz przeciwnie – pobudzenie. Stąd tak ważne jest, co naprawdę (!) wchodzi w skład psiej porcji żywnościowej. Opisy gotowych produktów (skoro już muszą być stosowane) powinny być czytane uważnie i ze zrozumieniem; bądźmy czujni, bo producenci w pogoni za zyskiem nie cofną się przed żadną manipulacją. Jeśli pokarm zawiera dużo niczego oblanego łojem, pies wprawdzie nie wygląda na zabiedzonego, nawet nie czuje głodu. Jednak wprawne oko dostrzeże matową, sztywną, ościstą sierść – zewnętrzną oznakę nieprawidłowego żywienia. Jelita wiecznie pełne, (często obwisły) brzuch jak walec – jaki odkarmiony! Zamulony przewód pokarmowy, „zamulony”, ociężały umysł. A co poza tym? – na odpowiedź przyjdzie czas, na razie nerki, trzustka, wątroba… dzielnie walczą. Lecz gdy niedomagania w końcu się ujawnią, przechodząc w stan przewlekły, niejeden „opiekun” stwierdzi, że nie opłaca się leczyć; i mamy kolejny powód brutalnego pozbycia się psa.

Dlaczego zwierzęta w zoo otrzymują kawał mięsa, jajko, banana, marchewkę itd. zamiast gotowych preparatów zastępczych? – bo są zbyt cenne, żeby ryzykować ich zdrowiem i kondycją karmiąc nie wiadomo czym.

 

Każde z poruszonych tu zagadnień wymaga dokładnego zgłębienia przyczyn, skutków i omówienia metod pracy w oparciu o profesjonalną wiedzę. Z tego też powodu psy są często na straconej pozycji, bo część ludzi zadowala się zdawkowymi, nierzetelnymi, często opartymi na stereotypach, informacjami, których największym „walorem” jest lakoniczność. Przed laty przez jeden z takich stereotypów ja straciłam przedwcześnie moją pierwszą, ukochaną suczkę. Do dziś nie mogę tego przeboleć.

Miejmy na uwadze, że zachowanie psa jest odzwierciedleniem naszej znajomości rzeczy i pracy - bądź ich braku. Psia mowa ciała, to temat-rzeka, który ja zaledwie musnęłam. Znajomość tego zagadnienia to wręcz obowiązek każdego opiekuna, bowiem machań ogonem, ułożeń uszu, spojrzeń, kształtów sylwetki i postaw ciała w różnych konstelacjach jest tyle ile psich charakterów i sytuacji; do wielu nie da się przyłożyć jednej miary. Ich błędna interpretacja skończyła się już wielokrotnie tragicznie, więc choćby z tego względu należy się dowiedzieć, co naprawdę przekazuje nam pies.

Zachowanie to również wyraz złożonych operacji myślowych i procesów psychicznych, czym zajmuje się PSYchologia – może to nie do końca przypadek, że psy „znalazły się” w tym słowie? Zróbmy z tego użytek! Gdyby ta cenna dziedzina wiedzy stała się również szkolnym przedmiotem uzyskawszy ex aequo miano królowej nauk, nasze relacje z ludźmi i zwierzętami mogłyby być o wiele klarowniejsze i łatwiejsze… Ilu problemów można by uniknąć, gdyby przyznać psychologii (zarówno zwierząt jak i ludzi) należyte miejsce w życiu. Psychika wymyka się spod „szkiełka i oka” dlatego tak łatwo się ją bagatelizuje, tymczasem w życiu najważniejsze jest to, czego nie widać, do czego trzeba zaangażować wrażliwość, wyobraźnię i inteligencję emocjonalną. Na szczęście dla psów i ich opiekunów psia psychologia jest coraz bardziej docenianą i wdrażaną w życie dziedziną nauki.

Chciałabym być właściwie zrozumiana – nie w tym rzecz, żeby wynosić psa na piedestały, schodzić mu z drogi, obchodzić się jak z jajkiem (chociaż… poniekąd tak!), szukać usprawiedliwień. Przeciwnie, należy wytyczać wyraźne granice i stawiać wymagania – wychowywać od pierwszych chwil wspólnego życia (!) po to, by móc w pełni delektować się towarzystwem tych wspaniałych istot kroczących u naszego boku. Chodzi o wiedzę, która prowadzi do zrozumienia zwierzęcia i wypracowania zadowalających, zrównoważonych relacji. Ponieważ jednym brakuje czasu na poszukiwanie i studiowanie odpowiedniej literatury, drugim predyspozycji, a jeszcze innym wiary we własne szkoleniowe umiejętności, warto i należy zwrócić się do specjalisty. Będąc świadomymi popełnionych błędów możemy je naprawić, i uniknąć tych, które tylko czekają, żeby wypełnić lukę niewiedzy.

 

Pies jest najlepszym przyjacielem człowieka

A co z najlepszym przyjacielem psa?

 

W poniższej historii wspólne z Miszą jest tylko to, że bohaterami są również psy. Nie mogłam jednak o niej nie napisać, ponieważ mistycyzm zdarzenia nieustannie mnie fascynuje stanowiąc kolejny przykład piękna, bogactwa i tajemnicy psiego umysłu.

 

Czas i miejsce akcji: jeden z rekordowo upalnych lipcowych dni 2018 roku na pełnej ludzi plaży Costa da Caparica. Nieśpiesznie w stronę oceanu zmierzają dwa bezpańskie psy, które przywędrowały nie wiadomo skąd; mieszaniec labradora – młodszy i zdecydowanie sprawniejszy i mieszaniec husky – sporych rozmiarów, otyły, poruszający się ociężale, cierpiący – bardzo chory, co potwierdza wielka, zwisająca z brzucha narośl. Labrador prowadzi - ale co zrobi dwa, trzy dziarskie kroki – zatrzymuje się i ogląda na swego kompana; zmierzają do wody. Weszły, położyły się tuż przy brzegu - wyraźnie delektują się chłodem. Po chwili porozumiały się, zapadła decyzja powrotu na suchy ląd. Labrador wyskoczył raźno natychmiast, ale husky nie jest w stanie się podźwignąć. Labrador stoi na brzegu - czeka i obserwuje; wbiega do wody – potrąca przyjaciela, stoi przy nim, rozgląda się bezradnie; na przemian wraca do wody i na brzeg – wyraźnie zaniepokojony wypatruje pomocy.

Tymczasem zaczyna się przypływ… Husky – którego wcześniej tylko łapki i ogon były pod wodą – jest już zanurzony po szyję; czuje dramatyzm sytuacji, ale jest w stanie wykonać jedynie ledwo widoczne ruchy zadem. Z odsieczą ruszyli mężczyźni – ryzyko spore, bo psy obce, mogą zaatakować; ale nie – w powietrzu jakby unosiła się nić psio – ludzkiego porozumienia związanego z pomocą. Mężczyźni, mimo że bardzo chcieli pomóc – robili to ogromnie niezdarnie i zupełnie bez wyczucia i wyobraźni – łapali biedaka za brzuch w miejscu, skąd wyrastał wielki guz – cud, że nie zostali pogryzieni z powodu zadawanego bólu; mało tego, cierpiące i przestraszone zwierzę nawet nie pisnęło - chyba tylko dlatego, że toczyła się walka z czasem o życie… i oba psy to czuły. Każda z kilku prób pomocy kończyła się fiaskiem - pies okazał się za ciężki. A przypływ bezlitośnie kroczy; znad wody widać już tylko głowę.

Ja już widziałam w wyobraźni, jak można biedactwu pomóc, ale… portugalskiego nie znam, angielski nie na tyle (niestety!) żeby starać się coś tłumaczyć, a niemieckiego pewnie nie znają oni, a tu nie ma czasu na lingwistyczne dociekania – trzeba działać! Weszłam do wody między osiłków i zaczekałam, aż psina znów podejmie walkę. W momencie, gdy wykonała śladowy ruch sugerujący chęć wstania – dźwignęłam zad. Co tam kręgosłup, co tam ewentualne pogryzienie; strach o bliskie utonięcia zwierzę był silniejszy. Tylne łapki pozostały bezwładne, lecz przednie podjęły pracę, podźwignęły tułów i uszły kilkadziesiąt centymetrów (przypominało to prowadzenie taczki) - zwierzę było jednak zbyt słabe, żeby wyjść z oceanu od razu – opadło z powrotem do wody. Byłam pewna, że chłopy zrozumieją po tym małym sukcesie, w czym rzecz i postąpią „według wzoru”. Niestety nie. Gdy się odsunęłam, znów któryś próbował podnieść całego psa… chwytając za brzuch.

Ponownie wkroczyłam do akcji i już sama doprowadziłam rzecz do końca. Na raty umykaliśmy przypływowi – jednak co psisko uszło z moją pomocą kilka kroków, to znów opadło bez sił do wody, której poziom nieubłaganie się podnosił. Labrador - uważnie obserwując i drepcząc tam i z powrotem - cały czas nam sekundował, patrzyła cała plaża ludzi – nikt nie odważył się pomóc. W końcu się udało. Husky leży na gorącym piasku przykucnęłam przy nim, ale nie chcę niepokoić nie dotykam, nie odzywam się. Labrador chodzi koło nas – liże, kompana, popiskuje, mobilizuje do wstania.  

Co teraz?! Nic nie wskazuje na to, żeby ktoś znał te psy, chciał się zainteresować ich dalszym losem. Podszedł jakiś młodzian-głuptak, zaczął wyczyniać jakieś wygibasy, wymachiwać w kierunku psów – ni to w celu zawarcia znajomości, pogłaskania, ni to z chęci zaistnienia… Został ostro oszczekany – wręcz przepędzony przez labradora, który zakończywszy akcję ochrony i obrony przyjaciela podszedł do mnie, stanął na wprost i… pochylił łebek - ja również schyliłam głowę i dotknęłam czołem kochanej łepulki – nie śmiałam pogłaskać, żeby nie spłoszyć, żeby ta magiczna chwila trwała jak najdłużej. (Oczywiście gdzie było wówczas urządzenie fotografujące? Nikt nie zgadnie, że w hotelu.)

Tymczasem husky się rozgrzał i z wielkim mozołem wstał. Na ten widok labrador aż się roztańczył – skakał, lizał kompana, popiskiwał, odbiegał i wracał.  Ruszyli. (A ja za nimi - trzymając spory dystans.) Husky powłóczy łapami, a labrador raz jest obok, raz wyprzedza towarzysza – wyraźnie mobilizuje do marszu. Wybiega w przód – staje – ogląda się za siebie – podbiega, przytula pyszczek do pyszczka – odbiega. Przez pewien czas labrador w takich tanach dodawał animuszu husky’emu, aż ten zaczął – nadal powoli, ale w miarę rytmicznie człapać. W którymś momencie labrador pobiegł przed siebie i zniknął. Czy wiedział, że jego rola już skończona? A husky człapał dalej. Człapał, człapał, aż dotarł do baraku z deskami surfingowymi posadowionego tak, że między jego podłogą a piaskiem była kilkudziesięciocentymetrowa przestrzeń – tu husky znalazł wytchnienie. Czy było to jego stałe miejsce?

Ta sytuacja stanowi dla mnie ogromną zagadkę – m. in. z tego powodu, że ów barak znajdował się tuż przy plaży; dlaczego więc tak schorowana, słaba psina wlokła się kilkaset metrów w prawie 40-stopniowym upale, ścieżką wzdłuż plaży i dopiero po tej marszrucie weszła do wody, mając ocean pod nosem; czy „wiedziała”, że tam dalej jest taka Marta, która będzie umiała jej pomóc?

A swoją drogą – co robią psy przystosowane do arktycznych mrozów w południowoeuropejskich upałach i na parzącym piasku, jak można sprowadzić je na świat i pozostawić samym sobie! W Atlantyku najwyraźniej było jeszcze za mało wody – brakowało moich łez…

 

 

3    J. Sztaudynger, Piórka dla dzieci, Kraków 2004, ISBN 83-7437-036-X, fraszka: Zaklęcie. 

4   T. Goździkiewicz, reksy smyki i zagraje,  s. 48, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Olsztyn 1975. 

5    E. i F. Przyłubscy, Gdzie postawić przecinek, P. W. Wiedza Powszechna, Warszawa 1967, s. 29

   

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz