
NIE DOTYCZY WPRAWDZIE MISZY, ALE TEŻ WSTRZĄSNĘŁA MNĄ DO GŁĘBI
17. 07. 2022 r.
W niedzielne
przedpołudnie (ok. 10) wybraliśmy się na spacer. Nagle nad naszymi głowami
pojawiło się siedem żurawi - kilka razy
zatoczyły krąg, chwilę, pogawędziły, następnie utworzyły klucz(yk) i odleciały.
Prawdziwy rarytas – móc je podziwiać; rzadko spotyka mnie ten zaszczyt ale
jeśli już, to w październiku, kiedy co
najmniej kilkadziesiąt osobników, dużo wyżej i dalej kołując „omawia” w
podniebnych pogaduszkach szczegóły związane z odlotem.
Gdy dotarliśmy do głównej drogi, mój wzrok przyciągnęła z
oddali kupka nieszczęścia siedząca na łuku jezdni (!), oparta o krawężnik –
mały rudy piesek. Zanim dobiegliśmy, minęło go - jak powietrze, o centymetry
(!) - kilka samochodów. Niewiarygodny spokój rudaska (nie widzi?, nie słyszy?) nasuwał
dwa straszne skojarzenia: 1. wyrzucony z samochodu (okres urlopowy, trasa wiedzie
m. in. nad morze; w dodatku to schorowany staruszek - mruży oczy, jednego w
ogóle nie otwiera; z zamkniętego pyszczka wystaje jak dzicza szabla jeden kieł,
z noska wydobywa się śluz), 2. - już
potrącony i nie może wstać. Czy miejsce akcji to jakieś pustkowie, odludzie?
Bynajmniej – po obu stronach wąskiej jezdni
stoją oddalone na szerokość chodnika domy.
Zbliżając się zawołaliśmy pieska a ten… bez problemu wstał,
podszedł, zaczął się łasić i równie chętnie przystał na głaskanie. ???! Ogromna
ulga… choć połowiczna, bo staruszek robił wrażenie zagubionego; parę kroków w
prawo, kilka lewo, jakby nie wiedział gdzie jest i skąd się wziął. Co dalej? Może
to jednak – w co trudno uwierzyć – zwierzątko stąd? Furtka przy której wszystko
się dzieje – zamknięta, dzwonka brak; w bezpośrednim sąsiedztwie to samo.
Kręcimy się, rozglądamy, patrzymy wymownie w stronę okien – jedno uchylone;
nikt dzisiaj tak nie zostawia pustego (?) domu. Nic. Naprawdę nikt nie
dostrzegł dwóch „intruzów” kręcących się przy cudzych posesjach?! Albo
zauważył… również psa, w którego problem trzeba by się zaangażować.
Nagle nadchodzi nadzieja – mężczyzna z pobliskiego domu;
twierdzi jednak, że nie wie, jak pies się tu znalazł, nigdy też wcześniej go
nie widział (wracał z drobnymi zakupami z nieodległego sklepu). Za moment
podbiegł drugi piesek – wzbudził jedynie umiarkowane (na granicy obojętności) zainteresowanie
„naszego”, co utwierdziło nas w
pierwotnym przekonaniu o porzuceniu -
stojąc przy swojej posesji „gospodarz” raczej byłby bardziej ożywiony. Dzwonimy
po pomoc.
Po dłuższym czasie (ok. 15 – 20 minut) od przyjazdu policji
z domu naprzeciwko wychodzą kobieta i mężczyzna, krzyczą coś przez ulicę i
znikają. Z samochodowego hałasu wyłowiliśmy tyle, że ON pojechał do pracy; stroskany
sąsiad w porę się wstrzelił - schronisko zostało już powiadomione - minęło
kolejnych ok. 20 minut, zanim ktoś przyjechał. Dopiero, gdy zaczęły się próby
zabrania opierającego się pieska, facet pokonał jezdnię i z wrzaskiem ujął się
za nieszczęśnikiem: - Co wy ludzie robicie, przecież to pies stąd, on zawsze
tak leży, czeka na swojego pana!
– Na jezdni?! Dlaczego pan wcześniej nie reagował, gdy samochody ocierały się o
psie futerko, gdy my tu szukaliśmy jakiegoś punktu zaczepienia?… Miałam go tak
zostawić, żeby go przejechali?
–– No, dobrze, że pani zareagowała; a co ja będę się wtrącał… Przerzućcie go
przez furtkę! – dorzucił kolejną cenną podpowiedź.
– ?!?!?!
W międzyczasie przyszedł ponownie ten, który „nigdy nie widział” rudaska i
również nadal taktownie nie wtrącając się, z bezpiecznej odległości przysłuchiwał się
całej aferze.
Ktoś przełożył rękę i otworzył bramę wjazdową, a główny
bohater wmaszerował całkiem dziarsko - rzeczywiście jak do siebie. Wyszło na
to, że para panikujących głupków podniosła raban o psa siedzącego tuż przy
posesji… tyle, że na ruchliwej, wąskiej jezdni.
To ci dopiero zmylenie przeciwnika!
1. Czy piesek wyszedł niezauważony, a bezmyślny „opiekun” wyjechawszy z posesji
zamknął bramę? (Odległość między bramą a
gruntem uniemożliwia przesmyknięcie się pod spodem nawet takiego malucha).
2. Dlaczego nie siedział przy bramie czy furtce zamiast opierać się o
krawężnik, gdy niemal wprost na niego jechały samochody?
3. Czyżby w domu nie było nikogo
(niedziela); nikt nie szukał, nikomu nie brakowało psa? A w innych domach? A
wieloletni sąsiad?
4. Dlaczego rudasek dreptał za nami krok w krok, pozwolił się wziąć na ręce – obdarzył
zaufaniem, jak pies którego w końcu ktoś znalazł i udzieli pomocy – takie
sprawiał wrażenie.
5. Czy chodziło o to, żeby problem starego psa „załatwił się sam”?
„Wyspacerowani”, zdruzgotani zawróciliśmy do domu; już od
furtki zauważyłam pozostawione w drzwiach klucze. Gdyby nie to przytłaczające
zdarzenie, na pewno przyszlibyśmy ok. 2 godziny później.